Wywiad z Grażyną Jarzębską – opiekunką maja w firmie Aktivmed24

Jak trafiła Pani do Aktivmed24?

Znalazłam w internecie ogłoszenie. Nie pamiętam, czy było to ogłoszenie o organizowanym przez firmę kursie niemieckiego, czy jakieś inne. Przy okazji wizyty w szpitalu [bialskie biuro Aktivmed24 znajduje się naprzeciwko budynku szpitala – przyp. red.] zobaczyłam baner z informacją o pracy dla opiekunek. Podeszłam, przy plakacie stał jakiś mężczyzna, więc zapytałam go o agencję. Okazało się, że trafiłam na szefa, który zaczął opowiadać mi o współpracy.

Później był wyjazd na Bawarię, którego nie wspominam źle, ale rodzina była bardzo skłócona.

 

Wiem, że uczęszczała Pani na organizowany przez Aktivmed24 stacjonarny kurs niemieckiego. Czy znała Pani wcześniej język niemiecki? Czy było łatwo nauczyć się podstaw?

Będąc jeszcze w Warszawie sama zaczęłam się uczyć niemieckiego już nawet rok wcześniej, zanim przyszłam na kurs Aktivmed24. Tylko niekoniecznie mi to wychodziło. Po dziś dzień ja wiem, co mówię – inni niekonicznie (śmiech). Syn mi wgrał pierwszy profesjonalny kurs językowy na komputer. Przeszłam aż pięć lekcji (śmiech) i w koło powtarzałam tylko tych pięć lekcji. Jak siedziałam przed komputerem, umiałam powtórzyć, ale jak wychodziłam na podwórko – to już nie.

 

Na kursie stacjonarnym było łatwiej, bo trzeba było się porozumiewać, odpowiadać, chociaż to też nie przychodziło mi swobodnie – musiałam pomyśleć, zastanowić się, zanim byłam w stanie odpowiedzieć. Nie umiem szybko reagować na słowa.

 

W tej chwili też nie wszystko wyłapuje, np. na obecnym zleceniu, gdy podopieczna mówi dialektem. Już się przyzwyczaiła, jak nie rozumiem to po prostu domyślam się, czego chce podopieczny. Zresztą w każdym miejscu, gdzie byłam, Niemcy mówią inaczej. Najlepiej dogadywałam się w Lübbecke, gdzie podopieczna mówiła wolno i wyraźnie.

 

Podstawy ciężko było opanować. Obecnie mój język jest komunikatywny/dobry – dużo rozumiem, znacznie trudniej jest mi powiedzieć. Najwięcej nauczyłam się już za granicą. Niby każdą zasadę znam, ale od razu mi się język łamie. Jak jestem bardzo spokojna, to powiem. Na obecnej szteli miałam taką sytuację, że podopiecznej wysiadły nogi. Zawzięłam się, napisałam wiadomość rodziny, czego potrzebuję, i wszystko zrozumieli. Więc chyba nie jest tak źle.

 

Jakich rad udzieliłaby Pani osobom nieznającym języka albo znającym go w stopniu podstawowym, które chcą wyjechać do pracy w opiece w Niemczech?

Trzeba cały czas uczyć się, uczyć się, uczyć się języka. Jak się nie rozumie ani słowa, jest bardzo trudno. Miałam taką sytuację na pierwszym zleceniu, że rodzina oskarżyła mnie o wyniesienie z piwnicy jakiegoś urządzenia. Nie oskarżyli mnie o kradzież, ale dziwili się, że nie znając języka, kogoś przyprowadziłam, i ten ktoś zabrał z piwnicy jakąś pompę. Nie znając dobrze języka nie miałam nawet możliwości, aby się bronić. Na szczęście po interwencji agencji wszystko skończyło się dobrze.

 

Czy pamięta Pani swoje pierwsze zlecenie? Jak je Pani wspomina?

Miało to być zlecenie jak zlecenie. Był to wyjazd na Bawarię do pani Berty. Podopieczna nie była specjalnie absorbująca. Musiałam monitorować spożycie leków, przekazywać wyniki poziomu cukru. Była tam cudowna okolica, widoki, po interwencji w agencji dostałam rower. Ale rodzina była skłócona – w piwnicy konkubent córki otworzył firmę, gdy syn przyjechał wyrzucił partnera siostry z piwnicy. Było to zarzewiem kłótni o dom – trafiłam w samo centrum tego konfliktu. Zdarzyło się nawet, że zabrali mi przypadkiem ciepłą wodę. W końcu napisałam do córki, że w domu jest zimna woda i udało się naprawić tę sytuację. Mimo takich problemów dwukrotnie byłam na tym zleceniu – później córka postanowiła zmienić agencję. Opiekunka ze Śląska, która przyjechała na to miejsce, zdziwiła się, że była przed nią jakaś opiekunka, bo córka przedstawiła to zlecenie tak, jakby nie było wcześniej żadnej opiekunki.

 

Z jakimi przypadkami do tej pory Pani pracowała?

Jeździłam do tej pory raczej do osób mobilnych. Cukrzyca, dializy, rak oka (niedowidząca podopieczna), demencja.

 

Jak Pani wspomina te zlecenia? Które były najtrudniejsze?

Bawaria – piękne widoki. Lübbecke wspominam bardzo miło – podopieczna była bardzo miła, nie czepiała się niczego. O Halen chciałabym zapomnieć. I to obecne zlecenie – po prostu przyzwyczaiłam się, wypracowałam sobie dobre relacje z rodziną, która przejmuje opiekę nad babcią.

 

Byłam też na krótkim, 16-dniowym zastępstwie w Hausweiler u pani Cecylii. Było mi tam dobrze. Następną opiekunkę dopiero babcia goniła – chyba nie spodobała się jej zmienniczka (śmiech).

 

Czy jeszcze jakieś zlecenie, sytuacja, zapadła Pani w pamięć? Była ciekawa, śmieszna, straszna, a może nauczyła Pani czegoś ważnego?

Na zleceniu w Lübbecke powiedziałam podopiecznej, że chodzę do kościoła. Podopieczna jak się o tym dowiedziała, pilnowała żebym co niedzielę chodziła do tego kościoła (śmiech). Nawet za pierwszym razem jej sąsiadka mnie zaprowadziła, abym nie zabłądziła (uśmiech). W kościele słyszę polski głos i myślałam, że zwariowałam z tej tęsknoty, że już głosy słyszę. Okazało się, że pół kościoła to Polacy. Niektórzy okazało się, że mieszkają już 30-40 lat w DE. To było takie polskie miasto.

 

Jak Pani ocenia swoje obecne zlecenie?

Lubię swoje miejsce w Kürten, chociaż nie jest to łatwe zlecenie. Podopieczna ma trudną przeszłość – jej mąż zginął w wypadku, ona została sama z trójką dzieci. Ma demencję – kiedyś uciekała z domu, ale już się uspokoiła. Podopieczna często płacze. Porusza się na wózku inwalidzkim. Codziennie szuka w trakcie obiadu rodziny. Po 19:00 przyjeżdża syn, który musi codziennie przyjeżdżać i uspokajać babcię. W nocy trzeba podopieczną wysadzić – nie wysika się w pampersa. Trzeba ją wysadzić. Służby medyczne zakładają pampersy i rano myją i to rzeczywiście jest pomoc.

 

To psychicznie trudne zlecenie – podopieczna budzi się zadowolona, na spacerach jest miła, ale jak tylko wraca do domu od razu jest płacz. Demencja postępuje bardzo szybko – podopieczna wyciąga albumy, ogląda zdjęcia. Trzeba jej w tym cierpliwie towarzyszyć. Mimo tego, że to trudne zlecenie, według mnie lepiej jechać tu, gdzie się wie, co może nas czekać. Zresztą podopieczna już się do mnie przyzwyczaiła. To też ta podopieczna nauczyła mnie najwięcej niemieckiego, uczyła mnie czytać.

 

Czy miała Pani kiedyś chwilę zwątpienia kiedy myślała, że nie da sobie rady? Jakie sytuacje okazały się do tej pory najtrudniejsze?

Tak, źle wspominam zlecenie w Halen, gdzie podopieczna była naprawdę wredna. Wyżywała się na mnie – była taka sytuacja, że podopieczna chciała pomarańczę, więc jej zaniosłam, a ona się wtedy zdziwiła, że wiem, co to znaczy Apfelsine.

 

Tutaj gdzie obecnie jestem też myślałam, że nie dam rady – pierwszy tydzień miałam problemy z podopieczną, która cały czas była zasikana, ciężko było mi ją ciągle wysadzać. Ale udało się unormować tę sytuację pampersami.

 

Jakie cechy uważa Pani za najważniejsze u opiekuna osób starszych?

Cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość. Cierpliwość trzeba mieć nieludzką. Ważna jest także empatia, ale trudno rozdzielić emocje podopiecznego i swoje. Odreagować emocje jest bardzo trudno – w domu jak przyjeżdżam to bardzo intensywnie żyję. Teraz np. miałam dużo pracy – mam dużo działek, siałam trawę, posadziłam 20 krzewów borówek (uśmiech). Trzeba też umieć gotować i dostosować swoje umiejętności kulinarne do preferencji podopiecznego, do regionu. Trzeba robić takie posiłki, aby chętnie je zjadł podopieczny – trzeba gotować pod podopiecznego. Często daje się niemal to samo, ale zmieniam surówki i gotowane warzywa.

 

Lubi Pani pracę opiekuna? Jakie widzi Pani blaski i cienie tego zawodu?

Ja lubię kasę (śmiech). Ta lubość do pracy przyszła przez przypadek – na początku było bardzo trudno, ale później było super. Z niedowładem ręki, problemem z kręgosłupem, w tym wieku ciężko byłoby mi znaleźć inną pracę. Tylko to w zasadzie mi zostało. Ale z tej konieczności krzywda mi się nie zadziała. I stwierdziłam, że lepszej pracy już nie znajdę. Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że będę w stanie zmienić komuś pampersa, ale w zasadzie na każdym zleceniu musiałam to robić. Teraz już nie mam z tym problemu. Na tym pierwszym przypadku w Polsce nauczyłam się reagować na wszystko i to doświadczenie bardzo mi się przydało.

 

Za granicą staram się też coś zobaczyć – nawet, jak nie mam dużo czasu wolnego. Lubię robić zdjęcia z miejsc, które odwiedzam.

 

Co do ciemnych stron pracy opiekuna, to zdecydowanie tęsknota i obciążenie psychiczne. Przez tę pracę zamieniłam się w domatorkę. Tęsknię do swojego domu, mam rodzinę, za którą tęsknię. Jednak w domu to w domu.

 

Co Panią zaskoczyło w Niemczech?

Przed wyjazdem słyszałam, że u Niemców nikt nie kradnie, na ma płotów, drzwi otwarte. Gdzie od razu na dzień dobry oskarżyli mnie niemal o kradzież. Nasłuchałam się o niemieckiej sprawiedliwości, gdzie jak widzą Polaka, to chcą go wykorzystać do cna.

Ale co mnie zaskoczyło na plus – przepiękne widoki – inne układy miast, inne widoki. Gdzie się nie idzie, pozdrawia się innych na ulicy, chociaż to zależy od regionu.

 

Jak Pani ocenia pracę przez agencję? Dlaczego wybrała Pani pracę z Aktivmed24?

Ja jestem bardzo bojąca. Nie pojechałabym prywatnie, chociaż niektórzy mówią, że jak Ci się nie podoba zlecenie, to bierzesz tygodniówkę i po cichu zamawiasz busia i uciekasz. Ja się boję, że ktoś mi nie zapłaci albo drzwi zamknie przed nosem. Dla mnie by to było nie do przeżycia. Jak się zdenerwuję, miałabym kłopot, aby rozwiązać tę sytuację, bo jak nie jestem spokojna to trudno mi zebrać myśli i porozumieć w obcym języku. Dla mnie ważna jest pewność – ważne jest wsparcie, że w razie czego ktoś rozwiąże problem.

 

Czy poleciłaby Pani współprace z firmą Aktivmed24 innym osobom?

Przecież cały czas was polecam (śmiech).

 

Jakiej rady udzieliłaby Pani osobie, która zastanawia się, czy rozpocząć pracę w opiece?

Trzeba coś zaczynać – odłożyć wszystko na półkę, wyłączyć polskie myślenie i jechać. Nawet bez języka. Warto.

Leave your comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *